• Wspomnienia


        • Moją wychowawczynią w młodszych klasach była pani Janina Szczepańska. Zapamiętałam Jej lekcje matematyki, a szczególnie naukę tabliczki mnożenia. Każdy po kolei, tak jak siedział, odpowiadał na zadane pytanie. Kto nie umiał, wychodził na środek klasy, pod tablicę – no i się zaczynało, kolejne pytanie – nie umiesz, klękaj, a nie umiesz po raz drugi, klękaj na drugie. Tym, którym się udawało wracali na miejsce, inni pytani byli dalej. W „nagrodę” pod koniec lekcji otrzymywali prezent w postaci uderzenia w czoło dużym pierścieniem p.Szczepańskiej. Ze słowami – „ty szturpaku”. I tak na koniec roku tabliczkę mnożenia każdy umiał.

          Była uczennica i nauczycielka matematyki w tej szkole -  

            Wiesława Zalewska

           

           

           


          Z okazji 45- lecia naszej szkoły w roku 1990, w "Wiadomościach Trzcińskich" (nr 7/1990)  redagowanych i wydawanych przez 
          p. Kazimierza Sandulaka, ukazał się artykuł pt. "Oj szkoło, jak ten czas zleciał!" (Autor wyraził zgodę na wykorzystanie tekstu.)

            Moje wspomnienia, aczkolwiek subiektywne i przedstawione w niespójnej, nieskładnej formie, poświęcam przede wszystkim rówieśnikom i nauczycielom oraz koleżankom i kolegom z pierwszych lat mojej pracy zawodowej. Zacznę od historii. Otóż w momencie powrotu Ziemi Trzcińskiej do Polski w roku 1945 nie istniało tu polskie szkolnictwo. Jego organizację musiano rozpoczynać od podstaw. Zwożono i kompletowano sprzęt, pomoce naukowe, kształcono na kursach kadrę pedagogiczną. Otwarcie szkoły nastąpiło 15.IX.1945 roku. Na stan 195 uczniów, zakwalifikowanych – często mocno przerośniętych – do kl. I - VII, było tylko trzech nauczycieli. Posiadali oni pełne kwalifikacje pedagogiczne. Nie było książek, ani zeszytów. Pisaliśmy rysikami na tabliczkach oprawionych w ramki z przywiązanymi do nich szmatkami. Uczyliśmy się w salach oświetlanych żarówkami i ogrzewanych piecykami, zwanymi „cygankami” z rurami wychodzącymi na zewnątrz budynku. Przez długie lata zajęcia z wychowania fizycznego odbywały się na dziedzińcu szkolnym, ponieważ nie było boiska, ani sali gimnastycznej. Od 1947 roku do naszej szkoły uczęszczali pieszo uczniowie, po klasie czwartej, z Rosnowa, Piaseczna, Góralic, Dobropola, Tchórzna, Kamiennego Jazu i innych miejscowości. Dla chętnych zorganizowano w tym samym roku sezonowy internat, który istniał do 1958 roku. Klasy zagęszczały się, osiągając w pewnym okresie liczbę 38 uczniów. W 1965 roku, 11.III, utworzono szkołę podstawową na ulicy Dworcowej, do której chodziło 180 uczniów. W jedynce pozostało 500. Ponowne połączenie nastąpiło 21.III.1975 roku. Obecnie do szkoły uczęszcza 450 dzieci (kl. IV – VIII = około 250 i O – III = około 200). Kadra liczy 31 nauczycieli. Mury szkoły opuściło ponad 2150 absolwentów. Równolegle prowadzono walkę z analfabetyzmem. W roku 1945 zanotowano 72 obywateli nie umiejących pisać, dla których organizowano przez szereg lat specjalne kursy. Również utworzono (1954) szkołę dla pracujących, która liczyła 4 oddziały, a w 1948 roku otwarto dwuletnią metalową szkołę zawodową z internatem. W późniejszym okresie (1962) zorganizowano wieczorową szkołę przysposobienia rolniczego, która w 1964 roku przeszła na system nauki dziennej. Na skutek braku kandydatów w 1967 roku została rozwiązana. 

          Warto przypomnieć, że w latach 60-tych nasza szkoła osiągała wspaniałe efekty w powiatowych i wojewódzkich przeglądach zespołów mandolinistów (Jan Sokólski) oraz w rozgrywkach w piłce ręcznej (Kazimierz Sandulak). Podobnie było w latach 70-tych. Dziewczęta dominowały w rejonowych i okręgowych zawodach siatkarskich (Wiesław Romanowski), a chłopcy zdobywali w grach zespołowych wysokie lokaty (Henryk Biernacki). Natomiast klasa historyczna otrzymała tytuł pracowni wiodącej. Uwieńczeniem tych sukcesów było wręczenie szkole w dniu 4.VI.1969 roku sztandaru, ufundowanego przez Komitet Rodzicielski (Kazimierz Tarasowicz, Tadeusz Rewoliński i Leon Wit) i zakłady pracy.

           

          Osiągnięcia te w dużej mierze zawdzięczano atmosferze, jaką wytworzyli ówcześni nauczyciele. Pozwolę sobie, oczywiście wybiórczo, w tym miejscu wymienić  ich nazwiska:

          Janina Szczepańska, która przyjechała z Syberii do Trzcińska i tu przepracowała ponad 50 lat w szkole. Władała biegle językiem niemieckim, francuskim, rosyjskim;

          Tomasz Przetacznik – „groźny” wspaniały pedagog;

          Janina Janusz o gołębim sercu, nauczycielka – matka (prawdziwy pedagog, mimo że miała sześcioro dzieci i słabe zdrowie);

          Jan Sokólski – znakomity matematyk, plastyk i muzyk;

          Jerzy Zwoliński – wspaniały polonista i intelektualista;

          Stanisław Adamczyk – znakomity humanista i społecznik;

          Zbigniew Przetacznik – erudyta i intelktualista, malarz i satyryk, o wszechstronnej wiedzy humanistycznej. Wspaniały nauczyciel, przebywający często w szkole od rana do późnego wieczoru. Władający greką, łaciną, niemieckim i ukraińskim. Wymagający przełożony, będący zawsze osobą, na dobre i na złe.

          Ktoś może postawić mi zarzut, że idealizuję tamte czasy i ludzi. Nie, każdy jest tylko człowiekiem. Moi mili nauczyciele, a później współpracownicy,  mieli też różne przywary. Ale kto ich nie ma. Jedno jest na pewno niepodważalne, ciągle pogłębiający wiedzę i chętnie służący pomocą innym. W miarę, jak grono się poszerzało, pojawiały się sytuacje konfliktowe, a stosunki interpersonalne ulegały osłabieniu. I chociaż między nami rozmaicie bywało, to przy każdej okazji, jak nikt inny, tych ludzi wspominam. W ten sposób oddaję cześć i hołd tym „wielkim”, tym którzy odeszli i tym, którzy są jeszcze wśród nas. Oby byli jak najdłużej.

           

          A jak wyglądało życie szkolne?  Było różnie. Chodziłem do klasy V. Na przerwie, w obecnej sali nr 1, zdarzył się taki oto incydent. Koledzy schowali za szafą smyczek. Przyszedł nauczyciel i zobaczył, że smyczka nie ma. Wrócił do pokoju nauczycielskiego. Po powrocie ujrzał go na stoliku. Zadecydowało, że każdy z nas otrzyma lanie. Przywołał pierwszego i kijem mu przyłożył. A my długo się nie namyślając, otworzyliśmy okna, wyskoczyliśmy na ulicę i dopiero na drugą przyszliśmy lekcję. Ale nauczyciel dał temu spokój. Inna ciekawostka. Na religii w szkole ksiądz wychowywał nas po „spartańsku”. Za nie przygotowanie się i za rozrabianie stosował od czasu do czasu samosąd. Wyglądało to tak: wezwany podchodził do pierwszej ławki, kładł się na nią, drugi uczeń pasem wymierzał mu karę. To chyba wyszło nam na dobre, skoro nie uczyliśmy się w domu, to trzeba było wbijać pasem do głowy 10 przykazań boskich. Ja natomiast, jako młody adept sztuki pedagogicznej (1958r.) stosowałem przyjętą w tym czasie tzw. „liniówkę” na dłoń, aby zmusić do uczenia się i do poprawnego zachowania. No cóż, cel uświęca środki. Takie były czasy.  

          Kazimierz Sandulak - uczeń, nauczyciel, dyrektor SP w Trzcińsku Zdroju.